Music

wtorek, 29 lipca 2014

Zwycięstwo szóste.

6.


-Chciałbym, żeby nasz syn miał na imię Julian. - mówi zaraz po przebudzeniu
wpatrując się w sufit.
-Nie zapędziłeś się przypadkiem? - pytasz ze zdziwieniem przytulona do jego ramienia.
-Nie. Coraz częściej myślę o naszej przyszłości. Jak to będzie. Ślub. Dziecko.
-Och, panie Włodarczyk.. Ależ pan jest romantyczny.
-No ale popatrz jak to będzie ładnie brzmiało... Justyna Włodarczyk. Pięknie!
-Będzie prawdopodobieństwo, że nie zmieszczę się z imieniem i nazwiskiem
w rubrykach w urzędach.
-E tam zaraz. No ale wracając do tego Juliana.. Podoba ci się? - patrzy na Ciebie.
-Po tatusiu?
-No ba! Jasne, że tak. Ale w sumie to po dziadku. Pradziadku!
-Julian Włodarczyk... A jak na drugie?
-Może Wojciech? Będzie Wojciech Julian Włodarczyk i Julian Wojciech Włodarczyk.
-Nie przesadzajmy, co?
-Gdzie przesadzamy..?
-Kiedy ty to dziecko planujesz?
-Może byśmy już zaczęli? Wiesz, trening czyni mistrza. - obejmuje twoje ciało i zaczyna składać pocałunki najpierw na Twojej szyi, a potem coraz niżej.
-Włodi... - zaczynasz.
-Hm?
-Kochanie, nie teraz.
-Trzeba dbać o przyrost naturalny, nieprawdaż? - pyta.
-Prawdaż, prawdaż, aczkolwiek wstawaj już.
-Nie mam dziś przecież treningu.
-Wojtek..
-No dobra, już.


WOJCIECHU JULIANIE WŁODARCZYKU...


-Żyjesz? - pyta cię Conte następnego dnia na treningu.
-Teraz jest okej, wczoraj było gorzej. - odpowiadasz mu. - Dobra, lecę. Justyna po mnie przyjechała, bo obiecałem jej, że pojedziemy po jakieś tam rzeczy do jej pracy. Do jutra w takim razie. Na razie Miguel!
-Siema!
Otwierasz z rozmachem drzwi Energii i uderza Cię chłodne październikowe powietrze. Szukasz na parkingu czarnej Kii Rio. Dostrzegasz po chwili ciemne średniej długości włosy swojej kobiety.
-No ile można ci machać? - pyta retorycznie.
-Też się cieszę, że cię widzę, kochanie. - całujesz jej policzek. - Jedziemy?
-Tak jest! Kierunek Łódź! Tam coś zjemy od razu.
-Oczywiście szefowo.


Po obiedzie w Manufakturze, wybieracie się do sklepów sportowych. Justyna pracuje w studiu fitness i jest trenerem personalnym. Robicie zakupy i jedziecie do Bełchatowa.
-Pojutrze Kęty i Andrychów. Pamiętasz? - pyta Cię dziewczyna.
-Co?
-Wszystkich Świętych..
Kompletnie zapomniałeś o święcie. Przez te treningi w kratkę jesteś całkowicie rozkojarzony.
-Przepraszam, całkowicie zapomniałem. O której wyjeżdżamy?
-Koło ósmej, dziewiątej. Najpierw do mnie, możemy?
-Jasne, jasne. - pocierasz twarz ręką ze zmęczenia.
-Zaraz będziemy. - Justyna wskazuje zieloną tabliczkę z napisem 'Bełchatów'.

JUSTYNO JASIŃSKA...

Mija tydzień. Jeden, drugi, trzeci... Rozpoczyna się grudzień. Nadchodzą Mikołajki. Kupiłaś mu jego ulubione perfumy. Kilka minut po dziewiętnastej słyszysz zgrzyt kluczy w zamku. Wychylasz się lekko z kuchni, ale nic nie widzisz.
-Ho ho ho! Czy są tu jakieś grzeczne dzieci? - słowa dobiegają do Twoich uszu.
Widzisz przed sobą przyjmującego.. a, nie, to święty Mikołaj... przebrany w czerwony strój, z pełnym workiem na ramieniu w tym samym kolorze.
-Oczywiście, że są. - podchodzisz do 'pseudo Mikołaja' i splatając palce na jego szyi oraz wspinając się na palcach, składasz delikatny pocałunek na jego ustach.
-Nie wiem czy pani Mikołajowa będzie zadowolona, że tak bezkarnie całujesz jej męża, ale możesz
jeszcze raz.
Powtarzasz czynność, a Włodarczyk, to znaczy święty Mikołaj, angażuje się w zaistniałą sytuację.
-Może najpierw zjemy? - pytasz między pocałunkami.
-No dooobra.


Po ciekawie spędzonej nocy budzą cię składane na Twojej szyi pocałunki. Przytulasz się do Włodarczyka, by nie utracić ciepła. Jego ciało jest wręcz gorące. Otacza Cię ramieniem.
-Może pora wstawać? - szepcze.
-Nie... Jeszcze minutkę..
-Jest ósma.
-Na którą trening? - mamroczesz do ramienia Wojtka.
-Dziesiątą, ale idziesz dziś ze mną, więc budzę wcześniej.
-Co...? Nie mam siły...
-Jakoś w nocy miałaś. - droczy się z Tobą.
-Wojtuś.. Zrobię pyszną kolację.
-Nie. Dziś idziesz ze mną. Chociaż kolację możesz zrobić.

Wstajesz, ubierasz koszulkę z numerem '12' i charakterystycznym nazwiskiem na plecach. Udajesz się do łazienki, gdzie bierzesz szybki prysznic, zakładasz ubrania, a włosy splatasz w luźnego kłosa. Idziesz do kuchni, gdzie siatkarz parzy kawę.
-Łazienka wolna. - klepiesz przyjmującego po lewej łopatce.
Syczy z bólu.
-Co się stało? - pytasz przerażona. - Przecież to nie było mocno.
Podnosisz koszulkę siatkarza, lecz nie widzisz nic i musi ją ściągnąć. Nagle zauważasz ranę o długości około piętnastu centymetrów i kilka mniejszych zadrapań. Uśmiechasz się pod nosem. Wasze nocne przygody chyba za mocno zadziałały na ciało chłopaka.
-Wojtuś... przepraszam cię. - mówisz ze śmiechem.
-Za co?
-Za to. - zrobiłaś zdjęcie, a następnie pokazałaś mu je.
-No przecież nic się nie stało. - śmieje się. - Widzę, że bardzo ci się podobało i musiałaś na czymś się wyładować, a że to były moje plecy...

*
do napisania!
Tęczowa.



1.50 - Ee.. ja tylko tam młodo wyglądam.
Padłam! :D

7 komentarzy:

  1. Świetny rozdział :) Czekam na następny :* Pozdrawiam Dooma :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Eej to jest normalnie lepsze iść Kurków... bardziej mnie to wciągło :-) czekam na next :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i miało być lepsze! powoli coś zaczyna mi się udawać :D Kurki (Kurkowie?) to były moje początki więc było jak było ;) zmiana narracji też dała swoje ;)

      Usuń
  3. Zapraszam :) http://nic-nie-dzieje-sie-bez-powodu.blogspot.com/2014/08/41-zazdrosc-rodzi-sie-z-miosci.html :)

    OdpowiedzUsuń